Wywiad z trenerem Kuźmą

7 Czerwca 2010, godzina 10:14, autor:

Zapraszamy do lektury wywiadu z byłym szkoleniowcem Stali Rzeszów, a obecnie trenerem Lecha Poznań - Ryszardem Kuźmą.   Ryszard Ku

Zapraszamy do lektury wywiadu z byłym szkoleniowcem Stali Rzeszów, a obecnie trenerem Lecha Poznań - Ryszardem Kuźmą.

 

Ryszard Kuźma, były trener Stali Rzeszów, został mistrzem Polski
7 czerwca 2010 - GC Nowiny

- Jak to się w życiu plecie – rok temu walczył pan z Motorem Lublin o utrzymanie w I lidze, a dziś zbiera gratulacje za pracę w Poznaniu.
- Niedawno Orest Lenczyk powiedział do mnie „widzisz Rysiek, taka jest piłka, rok temu przegrałeś z moim Zagłębiem Lubin i byłeś z Motorem w ogonie tabeli I ligi, a dziś jesteś mistrzem Polski” Dużo się wydarzyło od tamtego czasu, ale ja zawsze powtarzam, że bez względu na to, gdzie w tabeli jest moja drużyna, pozostaję takim samym człowiekiem i trenerem. To, że raz jest sukces, a za chwilę porażka nie oznacza, że jednego roku jestem dobry, a drugiego zły. Kibice myślą, że trener psuje się złymi wynikami, a polepsza dobrymi. To sprawy bardziej skomplikowane.

- Czuje się pan stuprocentowym mistrzem Polski?
- Oczywiście. Nie mam z tym problemu. To, że ktoś mnie nie widzi, to nie znaczy, że ja tam tylko sprzątam. Wiadomo, byłem na drugim planie, ale wiedziałem, na co się piszę. Przed szereg się nie pcham, bo to nie leży w moim charakterze i nie taka była moja rola. Robiłem swoje i źle nie zrobiłem, przyjmując tę funkcję. Warto było pracować w ciężkich warunkach, w niższych ligach, by posmakować pracy w ekstraklasie i przyczynić się do wyniku Lecha.

- Co pan konkretnie robił?
- Zajmowałem się strukturą treningową drużyny. Moja główna działka to przygotowanie techniczno-taktyczne. .Do pomocy miałem Andrzeja Juskowiaka, z którym świetnie mi się pracowało. Zajmowałem się też czasem rozpracowywaniem rywali w lidze, w pucharach analizowałem nagrania meczów.

- Pracę w Lechu dostał pan po starej znajomości z trenerem Jackiem Zielińskim?
- I tak, i nie. Znamy się do studiów, czyli od lat 80-tych, ale Lech już wcześniej składał mi dwa razy ofertę pracy z drużyną młodej ekstraklasy. Pod koniec poprzedniego sezonu, przed meczem Motoru Lublin w Gorzowie, którym, niestety, nie uratowaliśmy I ligi dla Lublina, znów dostałem sygnał z Poznania. Krótko po tym zadzwonił do mnie Jacek Zieliński i po zastanowieniu zgodziłem się na nowa pracę.

- Skąd wątpliwości?
- Drugim trenerem byłem tylko raz, krótko i dawno temu w Stali Rzeszów. Po latach pracy, jako pierwszy, musiałem się zastanowić, czy chcę diametralnej zmiany. Teraz schodziłem na dalszy plan, już nie decydowałem o wszystkim. Po dwóch dniach podjąłem decyzje na tak.

- Praca w Lechu to prestiż, gra o najwyższe cele i ogromna presja.
- Nieporównywalna, do tego co przeżywałem wcześniej. Z drugiej strony ja nie byłem tym pierwszym. Po wykonaniu swoich zadań, nie musiałem się martwić o inne rzeczy. W niższych ligach na głowie trenera jest boisko, sprawy sprzętowe, czasem sprawy finansowe i różne inne. Teraz mogłem się w stu procentach skupić na swojej pracy. Oczywiście to nie znaczy, że ja czy Andrzej, mniej się denerwowaliśmy w czasie meczów, niż Jacek.

- Najtrudniejszy moment w Lechu?
- Porażka pucharowa w Stalowej Woli. To był dramat. Sądziliśmy, że wracamy do Poznania i trzeba będzie pakować walizki. Pracodawcy wykazali się jednak cierpliwość i chyba tego nie żałują.

- Czasem mówiono, że Lech miał tonę szczęścia, zostając mistrzem. Wspomina się tu głownie samobója Mariusza Jopa, który pogrążył Wisłę.
- Na szczęście trzeba sobie zapracować. Myśmy na nie zasłużyli. Nie boje się jednak powiedzieć, że opatrzność czuwała nad nami. Finisz był przeciekawy, emocjonujący

- Przepłacane, zmanierowane gwiazdy. Taka opinia pojawia się nierzadko o piłkarza ekstraklasy.
- Są różni ludzie, różne sytuacje. Pewnie część prawdy w tym jest. U nas nie było problemu z sodówką, bo zawodnicy niczego wcześniej jeszcze nie wygrali, byli głodni sukcesu. Dlatego nie było problemów z profesjonalnym podejściem do pracy. Postawili wszystko na szali, aby dopiąć celu. Nasze relacje z piłkarzami były bardzo fajne, choć dla chłopaków nie byłem przecież znana postacią. Na pewno pomogła obecność w drużynie Seweryna Gancarczyka i Sławka Peszki. (byli zawodnicy Podkarpacia Pustynia i Nafty Jedlicze – przyp. red.). Razem z trenerem Zielińskim tworzyliśmy w Lechu kolonię podkarpacką.

- Jak z podkarpackimi trenerami obchodziły się poznańskie media?
- Na początku było dobrze, potem nie było już tak miło, a po remisie z Wisłą ostro z nami pojechali. Potem okazało się, że ten remis nie był zły. Oczywiście po sezonie znów zrobiło się przyjemnie.

- Feta po zdobyciu mistrza zostanie panu na w pamięci na wiele lat?
- Do końca życia. Nie mam oczywiście porównania, bo pierwszy raz czegoś takiego doświadczyłem, ale była to niesamowita sprawa. Warto pracować dla takich chwil. Lech to jest firma, w mieście modne jest utożsamiać się z drużyną. Na trybunach przychodzą wszyscy, także artyści, politycy, śmietanka towarzyska. Kibice robia super atmosferę, ale są też bardzo wymagający, bo w Poznaniu liczy się tylko pierwsze miejsce.

- Jaka jest ta nasza ekstraklasa?
- Nie jestem w tej lidze długo, ciężko mi coś porównywać. Poziom gry na kolana mnie nie rzucił, ale zdarzają się fajne mecze. Spotkania Lecha z Ruchem, jesienny z Wisłą czy ten wiosenny z Legią to był poziom europejski.

- Czy Robert Lewandowski poradzi sobie Budeslidze, jeśli do niej w końcu trafi?
- Na sto procent da sobie radę. Może mieć trudny okres na początku, ale to będzie podstawowy zawodnik w każdej drużynie. Może zostać gwiazdą europejskiego formatu.

- Z Lecha ma odejść najlepszy zawodnik, tu trzeba będzie grać eliminacje Ligi Mistrzów.

- Nie ma sensu się tym gryźć, bo z niewolnika nie ma pracownika. Możemy ponieść straty kadrowe, kogoś pokroju Roberta nie kupimy, ale kilku graczy może zrównoważyć stratę.

- Zostaje pan w Lechu?
- Jest oferta, bardzo ciekawa, przedłużenia umowy. Myślę, że jeszcze coś mam do zrobienia w tym klubie.

- Na koniec słowo o pańskiej Stali Rzeszów. Dziś walczy o utrzymanie, nie ściąga na trybuny tylu widzów, ile za czasów, gdy prowadził ją Ryszard Kuźma.

- My walczyliśmy o awans do II ligi, czyli dzisiejszej pierwszej. Myślę, że to był fajny zespół, który cieszył się sympatią. Nie byliśmy w nic umoczeni, a były to czasy Kolportera Korony Kielce w tej lidze. Na początku zawodnicy zarabiali po kilkaset złotych, mimo to szli w górę. Okazało się, że pracą można coś zrobić. Miło wspominam te czasy. Zresztą do Stali mam duży sentyment i nigdy źle o niej nie mówię.

REKLAMA
reklama